Recenzja filmu

Bridget Jones 3 (2016)
Sharon Maguire
Renée Zellweger
Colin Firth

Trzydziestolatka. Dwanaście lat później

 Zupełnie nie przeszkadza fakt, że od początku zdajemy sobie sprawę, jak ta cała farsa się skończy, w końcu fabularne niespodzianki i psychologiczne transgresje nigdy nie były sednem tej serii.
Trzecia odsłona "Dziennika Bridget Jones" jest jak dawno niewidziana znajoma, z którą mieliście kiedyś żywy kontakt – nawet jeśli za nią nie przepadacie i tak jesteście ciekawi, co u niej słychać. Jak układa się życie największej fanki hitu "All by myself"? Nadal pracuje w telewizji nie najwyższych lotów, ale obecnie zajmuje tam lepsze stanowisko, znacznie schudła, ale też się postarzała. I jak się pewnie domyślacie – swoje czterdzieste trzecie urodziny znowu obchodzi samotnie. Tym razem ma do swojej sytuacji więcej dystansu, co w telegraficznym skrócie pokaże nam gładkie muzyczne przejście od wspomnianego kawałka ckliwej Celine Dion do "Jump around" House of Pain. Krótko mówiąc słowami samej bohaterki: "czas przestać popełniać stare błędy i zacząć popełniać nowe". 

   

Pierwsze pojawienie się Bridget na ekranach kin w 2001 ugruntowało nie tylko silną pozycję brytyjskiej komedii romantycznej – tej bardziej błyskotliwej, zabawnej i mniej lukrowanej siostry zza oceanu. Przede wszystkim trafiło w idealny moment, odpowiadając na konkretne potrzeby popkultury. Pulchna, rumiana i nieporadna towarzysko Bridget była jak kobieca zemsta za zbyt długi czas karmienia nas przez filmowców wyłącznie pięknymi smukłymi bohaterkami, których nawet wady musiały mieścić się elegancko w granicach normy. Jeśli dziś mamy urodzaj na dalekie od ideału bohaterki, to wielką zasługę ma w tym Bridget Jones i jej odwieczny bieliźniany dylemat: czy korzystne zakończenie pierwszych randek gwarantują seksowne stringi czy wyszczuplające barchany? Twórcy "Bridget Jones" mierzą się zatem z własną legendą i wychodzą z tej batalii nie tylko bez większych obrażeń, ale też z niewymuszonym uśmiechem. Po słabej kontynuacji – "W pogoni za rozumem" na reżyserskim fotelu znowu zasiadła Sharon Maguire, przywracając historii świeżość, w sposób który nie zawiedzie starych widzów i nie zrazi nowych.

Świat, który zmienił się przez dekadę, mocno daje o sobie znać – subtelna satyra na telewizję, polityków, hipsterskich freelancerów i media społecznościowe wygląda z co drugiej sceny filmu. Jednak nie kulturowe nowinki są najmocniejszą stroną filmu, ale zgrabnie scenariuszowo zaaranżowana intryga z niespodziewaną ciążą i niepewnym ojcostwem, które znowu pchną Bridget w ramiona dwóch różnych mężczyzn. Tym razem konkurenci do ręki angielskiej księżniczki à rebours nie są tak prosto skontrastowani jak sztywniak Mark Darcy i playboy Daniel Cleaver. Nowa namiętność Bridget to amerykański milioner-matematyk, twórca logarytmu, który ma pomagać ludziom sprawnie ocenić szanse potencjalnego związku. Jack Qwant jest przystojnym, zabawnym facetem, który może nie dojrzał jeszcze w pełni do założenia rodziny, ale też nie dopada go blady strach na myśl o stabilizacji. W drugim narożniku – oczywiście niezastąpiony Mark Darcy – po raz pierwszy w życiu na zakręcie, niepewny jutra, ale już nieco przekonany, że poczucie humoru i odrobina życiowego luzu nie boli. Obaj panowie desperacko starają się zdobyć serce Bridget i otaczają jej ciężarne ciało niezwykłą troską. Siebie z kolei traktują z takim szacunkiem i empatią, że widz podobnie jak Bridget do końca nie będzie zdecydowany, komu bardziej w tym konkursie na biologicznego ojca kibicować.



Między trojgiem aktorów czuć chemię i ani odrobiny zmęczenia powielaniem ról wiele razy już odgrywanych. Patrick Dempsey jest uroczy i pełen entuzjazmu jak w pierwszych odcinkach "Chirurgów", Colin Firth daje solidne wyobrażenie o tym, kim byłby jego bohater "Dumy i uprzedzenia", gdyby na stare lata doszedł o wniosku, że ironia jest zdecydowanie w lepszym guście niż sarkazm. Z kolei Renee Zellweger sprawia niemal wrażenie, jakby przez ostatnie lata nie schodziła z ekranu tylko po to, by być w formie, gdy znów wcieli się w pannę Jones. Zupełnie nie przeszkadza fakt, że od początku zdajemy sobie sprawę, jak ta cała farsa się skończy, w końcu fabularne niespodzianki i psychologiczne transgresje nigdy nie były sednem tej serii. Po drodze czeka tyle drobnych niespodzianek, że po raz pierwszy naprawdę można uwierzyć w forsowaną od początku przez twórców myśl, że przeciwieństwa nie tylko się przyciągają, ale zdarza się, że są w stanie kroczyć wyboistą ścieżką do śmierci.
1 10
Moja ocena:
7
Absolwentka filozofii i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka III miejsca w konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2011). Pisze o filmach do portali... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Bridget Jones znają chyba wszyscy. Jej życiowe perypetie oraz miłosne rozterki na przemian bawiły i... czytaj więcej
"Wal się!" woła Bridget Jones do odtwarzacza, z którego leci dobrze wszystkim znany kawałek "All By... czytaj więcej
Oceniam "Bridget Jones 3" z perspektywy widza, który widział poprzednie części, gdy był jeszcze dzieckiem... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones